Nie jesteśmy w żaden sposób gorsze. Nikt nas nie musi „namaszczać” na poetkę Z Magdaleną Gałkowską rozmawia Katarzyna Zwolska-Płusa

Katarzyna: Kiedy myślę o Tobie jako poetce, widzę wiersze, które nie chcą być wobec nikogo i niczego pokorne. Nie podążasz za modami, dotykasz tematów niewygodnych, śmiało wypowiadasz się na tematy okołopoetyckie. To jest Twoja wizja bycia poetką?

Magda: Jeżeli w ogóle kiedykolwiek miałam wizję bycia poetką, to można by ją nazwać byciem poetką „zrozumiałą” (chichot), co zdaje się powiodło. Nazwano mnie już i poetką codzienności i poetką-banalistką. W ogóle mi to nie przeszkadza, bo choć sama cenię twórczość, przy lekturze której muszę np. skorzystać z wujka Google, to osobiście nie odczuwałam potrzeby pisania wierszy erudycyjnych. Zawsze bardziej interesowało mnie to, co dzieje się wokół, co dotyczy mnie osobiście, z czego mogę „zrobić” wiarygodny wiersz. Wiersz naprawdę da się zrobić ze wszystkiego, kwestia tylko JAK.  Za modami nie podążam, bo mnie takie „uprawianie poezji” nie interesuje, rzadko startuję w konkursach, więc nie muszę być na bieżąco z tym jak się teraz pisze (oka przymrużenie). Tematów niewygodnych dotykam, bo warto takie poruszać, poza tym na wygodne tematy jest zatrzęsienie chętnych.

Katarzyna: Jesteś też, prócz rzeczywistości zwanej codziennością, obserwatorką naszej polskiej rzeczywistości poetyckiej, w tym tego, co się dzieje w kontekście feminizmu. Definiujesz się jako feministka? Jak to wpływa na Twoją twórczość?


Magda: definiuję się jako feministka, ale mojej twórczości to nie determinuje. Jeżeli piszę o feminizmie, bądź używam feminizmu do tworzenia, to jedynie przy konkretnych wierszach.

Katarzyna: Często polemizujesz ze sposobem rozumienia feminizmu i metod jego działania z Mają Staśko. Z czego wynikają te różnice w kontekście rozumienia roli kobiet w literaturze?


Magda: Polemizuję nie tyle z samą Mają, którą bardzo ceniłam i podziwiałam niejednokrotnie za odwagę, do momentu, gdy straciłam wiarę, że to, co robi ma na celu coś więcej, niż autopromocję, co z pewnym – moim zdaniem niebezpiecznym – trendem do „używania” feminizmu jako szabelki. I z tego wynikają różnice w samym rozumieniu zjawiska, i w rozumieniu roli kobiet w literaturze. Od lat walczymy z wykluczeniem środowiskowym, domagamy się jedynie traktowania naszej twórczości na równi z twórczością poetów. To, że jesteśmy piszącymi kobietami nie oznacza, że nie mamy do powiedzenia czegoś istotnego, że nie możemy/potrafimy być „wpływowe”, że można nas sprowadzać do roli dam dworu, czy atrakcyjnego dodatku, pomijać w debatach o literaturze, odnosić się z lekceważeniem do tego, co tworzymy. Jestem natomiast przeciwna walce z wykluczeniem poprzez wykluczanie, walce z piętnowaniem poprzez piętnowanie, walce z seksizmem poprzez hejt. Chyba trochę ukręciłyśmy bat na siebie, bo teraz wszystkie piszące kobiety mogą każdą niepochlebną dla swojej twórczości opinię wyrażoną przez mężczyzn „podciągnąć” pod seksizm, mizoginizm i bogowie wiedzą co tam jeszcze. Konkludując: nie różnimy się w kontekście rozumienia roli kobiet w literaturze, ale w wyborze metod walki o naszą pozycję.

Katarzyna: Jaka jest Twoja metoda upominania się o głos kobiet w literaturze?

Magda: Warto piętnować sytuacje, w których pisarki, poetki, krytyczki są ewidentnie pomijane, należy głośno o tym mówić, ale bez szukania „winnych” na siłę. Zamiast organizować krucjaty przeciwko „podłym wydawcom”, „złym redaktorom” i wszystkim innym „niegodnym osobnikom płci męskiej”, należy skupić się na promocji twórczości kobiet. To jest nam najbardziej potrzebne.  Przede wszystkim natomiast kobiety muszą działać i wspierać się w tym działaniu, a tymczasem odnoszę wrażenie, że brak wśród piszących kobiet solidarności, że wciąż traktują siebie nawzajem jak konkurencję, co mnie zawsze dziwiło, bo byłam i nadal jestem zdania, że półek wystarczy dla nas wszystkich. Dlatego cieszę się, że powstają antologie poezji kobiet, że są miejsca, gdzie można się spotkać, porozmawiać, podzielić swoją twórczością. Cieszą mnie nominacje do nagród literackich dla poetek i pisarek. Koleżankom po piórze życzę mniej zadęcia, więcej empatii i niezależności, bo chęć przypodobania się męskiej części środowiska nigdy nie wychodziła nam na dobre. Nie jesteśmy w żaden sposób gorsze. Nikt nie musi nas „namaszczać na poetkę”.

Katarzyna: Mam poczucie, że jesteś raczej sceptyczna w stosunku do szeroko pojętego „środowiska poetyckiego”, nie tylko do jego kobiecego oblicza. Jak się w nim czujesz jako osoba, która swoje opinie wyraża bezkompromisowo i wprost?

Magda: Nigdy tak naprawdę nie czułam się częścią tego środowiska, nie lubię „bywać”, nie przepadam za wielkimi zgromadzeniami, wyjątkiem jest port Poetycki w Chorzowie, ale dla mnie to nie spęd, tylko możliwość spotkania z przyjaciółmi i ich twórczością. Sceptyczna jestem faktycznie ponieważ – i tu być może jestem niesprawiedliwa – dostrzegam przede wszystkim pozę, zachowanie obliczone na efekt i lans, a to mnie nigdy nie pociągało. Zaraz po debiucie wydawało mi się, że to takie wspaniałe należeć i być postrzeganą poprzez pryzmat środowiska poetyckiego, ale samo środowisko mnie z tego szybko i skutecznie wyleczyło (uśmiech).

Katarzyna: Jak przebiegało to „leczenie”? Czego doświadczyłaś?


Magda: Po wygraniu konkursu im. Jacka Bierezina, co wiązało się z wydaniem mojej debiutanckiej książki, doświadczyłam dokładnie tego, czego Mariusz Grzebalski doświadcza teraz, czyli rytualnego świniobicia. Gdyby te osoby skupiły się jedynie na mojej twórczości – ok, ma prawo się nie podobać, mieli prawo być zawiedzeni, że to jakaś totalnie nieznana baba z Poznania zgarnia sprzed nosa nagrodę ich kolegom, ale obrażano i pomawiano mnie osobiście. Po mojej stronie stanęło dosłownie kilka osób i tym osobom zawsze będę wdzięczna, o reszcie zwyczajnie zapomniałam. Nie czułam potrzeby wtedy, ani nie czuję teraz rozpętania krucjaty, ustawiania stosu i domagania się ukarania winnych. Fakt faktem, że moje nazwisko jest „za małe”, by móc się na hejcie po nim wypromować. Mariusz ma gorzej.

Katarzyna: Hmm, dla mnie ta sprawa jest trudna. Mam w sobie zrozumienie dla tych osób, które doświadczyły słownej przemocy ze strony tego wydawcy i reagowały, ale uważam również, że tę falę można było zakończyć wcześniej, co nie znaczy: nie interweniować. Sprawa podzieliła poetów i czytelników, ale również jednostkę wewnętrznie, np. mnie. Mam wrażenie, że długo jeszcze będzie się o tym mówić i myśleć.

O Porcie w Chorzowie również mam bardzo dobre zdanie. Czuję się tam świetnie. A Internet? Masz w nim swoje miejsce? Co czytasz, gdzie się logujesz?

Magda: Wiele lat prowadziłam bloga literackiego. Zlikwidowałam go rok temu, ponieważ czytała go garstka osób i doszłam do wniosku, że do tych osób mogę równie dobrze mówić poprzez FB, a poza tym nie miałam czasu się tym blogiem zajmować. Irytował mnie już ten wiszący trup (śmiech). Nie mam swojego miejsca w Internecie, ale czytam regularnie „Dwutygodnik”, „Inter-”oraz śledzę kilka blogów znajomych. No i oczywiście Facebook, który – nie ma co ukrywać – jest nadal najlepszym i najszybszym miejscem do uzyskania informacji, ale też do promowania własnej twórczości. Takie czasy mamy, ubolewać nie zamierzam.

Katarzyna: Czekamy na Twoją najnowszą książkę, która planowana jest na koniec października (wydawca to Fundacja Duży Format) Wspominasz, że miałaś opory czy wydawać kolejny tom wierszy. Co Cię ostatecznie przekonało?

Magda: Miałam opory i tak naprawdę mam je nadal mimo tego, że książka ukaże się lada moment, mam takie przekonanie, że kolejny tom wierszy konfesyjnych, bo taką poezję piszę, niekoniecznie jest komukolwiek poza mną potrzebny, bo ileż można wypruwać z siebie te flaki? Wypruwam je od dziesięciu lat i zapełniłam nimi trzy książki (śmiech). Tak naprawdę przekonał mnie Rafał Czachorowski, czyli mój wydawca, który po przeczytaniu propozycji książki dosłownie uparł się ją wydać. Przekonał mnie również Marcin Zegadło, z którym sporo o tych wierszach i ogólnie o pisaniu poezji rozmawiałam. Nie wykluczam, że po prostu chciałam, by mnie ktoś przekonał, więc dobrze trafiłam (śmiech).

Katarzyna: Sami mężczyźni! Czujesz wsparcie od kobiet w kontekście literatury i ogólnie w życiu?

Magda: W życiu czuję od córki, mamy, przyjaciółek. W twórczości ostatnio też, ale dopiero ostatnio. To jest to, o czym mówiłam wcześniej, więc nie będę się powtarzać. Ale Twoje pytanie zmusiło mnie do zastanowienia się czy ja takie wsparcie piszącym koleżankom daję? Mam nadzieję, że tak. A jeżeli nie, to mają pełne prawo mi to wytknąć.

Katarzyna: Osobiście czuję z Twojej strony wsparcie.
Wróćmy jednak do tomiku, którego nie mogę się doczekać. Jak będzie? Wiemy, że konfesyjnie. A zaangażowanie? Ostro?


Magda: Ta książka jest dla mnie bardzo ważna, ponieważ powstała w momencie przełomu i z powodu tego przełomu w moim życiu, więc będzie konfesyjnie, momentami ostro i bezkompromisowo. Będzie też trochę zaangażowania, bo – jak wspomniałam wcześniej – kiedy mnie coś dotyka i dotyczy, to po prostu o tym piszę. „Bestia i powódź” to z całą pewnością zupełnie inna książka niż te, które do tej pory napisałam. Mój nieżyjący już niestety przyjaciel Marek Kołodziejski powiedział mi wiele lat temu, że przyjdzie taki moment, że będę w wierszach rozmawiać ze swoimi mistrzami. Trochę już tak było w „Fantomie”, tutaj jest zdecydowanie tych rozmów więcej. 

Okładka najnowszej książki Magdy, wydawca: Fundacja Duży Format

Katarzyna: Kto jeszcze jest Twoim mistrzem? I co w ogóle przez to rozumiesz? Sama chyba też mam swoich mistrzów, ale czasem zastanawiam się czy aby nie za mocno polegam na ich zdaniu i czy aby nie jest tak, że oni „pozwalają mi” iść dalej. Bo bez nich byłbym bezsilna. 

Magda: Praktycznie od zawsze moja „trójca święta”: Lowell, Plath, Eliot. Kiedyś, przy jakiejś dyskusji o poezji mój dobry kumpel wytknął mi, że „ty to tylko lubisz tych swoich anglosasów”. Trochę racji miał, ale to nie jest tak, że tylko ich czytam (śmiech). Od mistrzów uczę się panowania nad językiem, tego, że istnieją różne poziomy wrażliwości, różne sposoby patrzenia na te same rzeczy i zjawiska. Mam świadomość, że ich twórczość mocno wpływa na to, o czym piszę, ale przede wszystkim na to jak piszę. Czy bez nich byłabym bezsilna? W pewnym sensie tak, gdybym nie trafiła na ich twórczość, odnalezienie się w języku byłoby dla mnie znacznie trudniejsze.

Katarzyna: A mistrzynie? Jakie kobiety, prócz Plath, na Ciebie wpływają i w jaki sposób? To się czymś różni od wpływu mężczyzn?


Magda: Oczywiście, że są i wpływają! Ostatnio Woolf, do której musiałam dojrzeć, choć wciąż trochę się z nią „mocuję”. Nie zaskoczę Cię pewnie, gdy wymienię Sexton i Świrszczyńską. Ostatnio urzekły mnie wiersze Urszuli Zajączkowskiej, lubię pisanie Pauliny Korzeniewskiej-Nowakowskiej, Renaty Senktas, Mirki Szychowiak, Genowefy Jakubowskiej-Fijałkowskiej, Ani Wierzchuckiej. No sporo by tu jeszcze wymieniać. Mam tak, że w twórczości kobiet, w tym moich znakomitych koleżanek po piórze, albo dostrzegam podobną wrażliwość, która daje mi poczucie, że nie jestem w tym moim widzeniu świata osamotniona, albo zadziwiają mnie kompletnie odmiennym tego świata widzeniem i to jest ten rodzaj zachwytu i olśnienia, który daje odkrywanie. Uwielbiam czuć to „wsparcie”, ale równie mocno uwielbiam odkrywać. Czytam i myślę: kurczę, jakie to jest dobre, jakie mądre, jaka świetna fraza, wiersz, strofa i pozytywnie zazdroszczę, że ja na to nie wpadłam (śmiech).
Fot. Daria Kompf, Fundacja Duży Format

Magda Gałkowska
ur. 1975 i wciąż żyje. Wydała trzy książki poetyckie, teraz wydaje czwartą.
Napisała wszystko, co miała do napisania. Kocha koty. Mieszka i pracuje w Poznaniu.

*
Projekt okładki książki - Daria Kompf

Komentarze